Dzisiaj mamy w planie 2 dniową wycieczkę na pustynie z przejażdżką na wielbładzie i noclegiem w cenie 45€ /osobę (zakupiłysmy wcześniej u naszego gospodarza).
Wstajemy raniutko, jemy podane śniadanie. Przed riadem czeka autobusik. Zawozi nas pod biuro podróży. Tu zjechały sie wszystkie autobusiki z chetnymi na wycieczki. Podzielono nas na konkretne autobusy do konkretnych miejsc i o 8 wyjazd z Marrakeszu. W naszym busiku jest nas 15 osób rożnych narodowości.
![]() |
zachód słońca i nasza karawana |
Pierwszy postój w przydrożnej knajpce na śniadanie, siku i zakupy.
Kolejny postój na przełęczy i podziwianie doliny rzeki, nie pamietam nazwy ........może coś jeszcze dodam bo było pięknie.
W okolicy południa dojeżdżamy do ksar Ajt Bin Haddu - jest to ufortyfikowana osada, istnieje od XVI wieku, w 1987 wpisana na listę UNESCO. Położona jest na zboczu pagórka a żebym nie musiała się dużo rozpisywać to bardzo ciekawie jest opisana przez klik i hop do pelnapara.com .
Ze względu na swój malowniczy wygląd kręcono tu miedzy innymi Klejnot Nilu oraz "Grę o tron" i tu Deneris stała pod murami miasta Yunkai.
Przewodnik, który na nas czekał zabrał nas na taras widokowy i opowiadał po angielsku o ksarze. Później zaproponowano nam wycieczki, jedną do ksaru i jeszcze jakąś inną, ale nie pamiętam. Wybrałyśmy do ksaru. Przewodnik poprowadził nas przez rzekę, której nie było, pod bramę zdudowaną na potrzeby "Gry o tron" a później do fortecy. Super spacer, super widoki, maleńkie domki, wąskie uliczki tylko potwornie gorąco. A ksar zwiedza się idąc pod górę. Ostatnie podejście na sam szczyt czyli do zamku, odpuściłam sobie szukając odrobiny cienia tam gdzie go nie było. Droga w dół nie była wcale chłodniejsza. Upalnie i jeszcze raz upalnie - sierpień. Ruda w jakimś sklepiku przy moście zakupiła wodę, zimną wodę, prawie zamrożoną. Cudowne uczucie!
Schodzimy na dół do miasteczka tj. idziemy na obiad do pobliskiej restauracji - menu dla turystów. Hmm, czy jestem aż tak głodna. Nie, nie jestem i to przez ten upał. Pić! Pić!
Rezygnujemy z obiadu i idziemy na zakupy (na pewno zakupię mrożoną wodę). Zakupy się udały, Ruda zakupiła sobie cudownej urody torebkę, za którą w wyniku przeprowadzonych trudnych i wyczerpujących negocjacji zapłaciła 1/3 ceny wyjściowej.
Koniec wizyty, teraz w busa i dalej w drogę.
- Czy to dla nas?
- Nie, dla was są trochę dalej.
Pojechaliśmy trochę dalej. Zapytał,
- czy to dla nas? Nie, to nie dla was, dla was to te wcześniej.
Wracamy do pierwszego stada wielbłądów, teraz odpowiedź brzmi
- tak, to dla was.
Wysiadamy z busa, zabieramy swoje rzeczy. Proszę wsiadać na wielbłądy! Naczytałam się, że można spaść z wielbłąda jak się podnosi i jak klęka. Będę uważna. Zwinniejsi wskakują, mnie podsadzono. Teraz jestem skupiona. Mocno się trzymam. Hops i wielbłąd wstał. Nie spadłam. Jedziemy.
Każda karawana składa się z pięciu wielbłądów i prowadzącego je opiekuna. Przejeżdżamy przez oazę? czyli las palmowy gdzie znajdują się nawadniane poletka uprawne. Na niektórych widzimy pracujące kobiety. Po 15 minutach zrozumiałam na czym polega jazda na wielbłądzie i trochę się rozluźniłam. Nawet zaczęłam robić zdjęcia telefonem. Po około 30 minutach jesteśmy wśród piasków i wydm w kolorze piaskowo-czerwonym.
Opiekunowie wprowadzają karawany na wydmy (że niby tak malowniczo będzie) i mamy postój na robienie zdjąć w świetle zachodzącego słońca. Jak to wygląda? My robimy zdjęcia innej karawanie (nam się fartnęło byłyśmy w dwóch różnych karawanach, to robiłyśmy sobie z daleka fotki), pustyni, zachodzącemu słońcu a później opiekun od każdego brał aparat lub telefon i cykał po kilkanaście zdjęć tej tobie na wielbłądzie, coś sobie później będzie można wybrać.
Niedaleko widać rozbity obóz. Fajnie, super, bo jazda na wielbłądzie nie jest wygodna. Trochę a nawet więcej niż trochę boli mnie to i owo. Och, jaka żałość mnie ogarnęła, gdy szerokim łukiem mijamy wspomniany obóz i idziemy dalej. No tak mamy godzinną przejażdżkę na wielbłądzie. Po godzinie docieramy do obozowiska. Karawana się zatrzymuje i ... taka myśl w mojej głowie trzeba być czujnym, aby nie spaść z wielbłąda gdy klęka!. Podejrzałam jak inni schodzą. Zeszłam i ja, bez upadku. A nie było to łatwe, bo i tyłek i nogi miałam lekko zdrętwiałe, obolałe. Ale dobra mina. Beduin pyta - OK? a ja na to - OK i uśmiecham się. Uff, koniec przejażdżki.
Wielbłądy klęczą i aby nie uciekły opiekunowie związują im zgięte nogi. Idziemy do obozu, dostajemy przydział do namiotów po 4 osoby. Tuż za obozem jest "łazienka" czyli są kibelki, umywalki i prysznic tylko woda nie ma ciśnienia więc ledwie kapie. Namiot jest całkiem, całkiem, są w nim cztery materace z poduszką i kocami. I jest w nim okropnie gorąco. No to czekamy, aż zajdzie słońce, podobno będzie chłodniej. Tyle się nasłuchałam o zimnych nocach na pustyni. Nic z tych rzeczy, nadal jest gorąco. Po co mi te ciepłe ciuchy, które zabrałam po lekturze jakiegoś bloga? No cóż mamy sierpień, więc może to wszystko tłumaczy.
Zachodzi słońce, my robimy zdjęcia. Po zachodzie mamy integrację naszą 15-tką. Obok są jeszcze dwie grupy, które przyszły do obozu później. Jest herbata i orzeszki oraz opowieści kto kim jest i skąd pochodzi. Około 21-ej mamy kolację w dużym namiocie. Przepyszny tadżin i arbuz na deser. Mniam. Po kolacji jest ognisko i muzyka. I nadal jest gorąco. Jedyne czego za mało zabrałam na pustynie to woda, no ale ja jestem gąbka.
Rano pobudka tuż przed wschodem słońca oraz śniadanie (typowe marokańskie, herbata, kawa, chleb, masło, dżem i jajko). Jemy i podziwiamy wschód słońca, który nie jest zbyt spektakularny, gdyż niebo jest zachmurzone.
Czas wracać. Wsiadamy na wielbłądy. Nie wszyscy wsiedli. Mniej wytrzymali na uroki jazdy na wielbłądzie wybierają spacer na własnych nogach. Dziś z Rudą jedziemy w jednej karawanie. Ruda jedzie za mną i nie wiem co powiedziała wielbłądowi, ale on co jakiś czas gryzie w tyłek mojego wielbłąda. A mój podskakuje. Dzisiejsza jazda na wielbłądzie była krótka i super. Na koniec nasi opiekunowie poprosili o napiwki jeżeli nam się podobało.
wielbłądy czekają |
słońce zachodzi i koniec pierwszego dnia na pustyni, ale nadal ciepło |
wielbłądy już czekają |
wracamy w świetle wschodzącego słońca |
mój wielbłąd |
Wsiadamy w busa i jedziemy do marokańskiego hollywoodu - Warzazat.
W Warzazat ma swoją siedzibę znana wytwórnia filmowa Atlas Studios, założona przez reżysera Souheila Ben-Barkę. Nakręcono tu wiele hollywoodzkich superprodukcji, m.in. takie filmy jak Lawrence z Arabii (1962), Kundun – życie Dalaj Lamy (1997) czy Gladiator (2000).
Parkujemy na przeciwko Muzeum Kina i spotykamy miejscowego przewodnika.
Pierwsze miejsce, o którym opowiada przewodnik to warownia kazba-Taourirt-warzazat
Później ruszamy na zwiedzanie okolicznych uliczek. Uliczki te często biorą udział w filmach wojennych czyli łatwo sobie wyobrazić jak wyglądają. Reszta miasta jest w trochę lepszym stanie.
Po zwiedzaniu idziemy na obiad do restauracji tuż obok muzeum kina. Dużo stolików i menu dla turystów.
Wsiadamy w busa i droga powrotna do Marrakeszu. A po drodze jeszcze.... jak sobie przypomnę to uzupełnię
Po zwiedzaniu idziemy na obiad do restauracji tuż obok muzeum kina. Dużo stolików i menu dla turystów.
Wsiadamy w busa i droga powrotna do Marrakeszu. A po drodze jeszcze.... jak sobie przypomnę to uzupełnię
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz